czwartek, 1 stycznia 2015

08. Zagubiona

             - Cześć, babciu! - zawołałam do niej, ciągnąc za sobą walizkę. Cassandra rozpostarła szeroko ramiona i kroczyła w moją stronę. Nie zmieniła się od czasu, gdy ostatni raz ją widziałam. Była wciąż tą samą szczupłą kobietą o pięknych, czarnych i długich włosach spiętych w mocny kok. Mimo że stała ode mnie 4 metry dalej, doskonale widział jej połyskujące w świetle księżyca, brązowe oczy okalane zmarszczkami. Czerwone usta miała zaciśnięte w uśmiechu, a na jej bladej twarzy pojawiła się pierwsza oznaka zmęczenia.
              Niewielki dom był postawiony w samym środku ogromnej posiadłości. Za nim rozciągało się pole lawendy w pełnej okazałości o tej porze roku. Mimo słabego oświetlenia, udało mi się zauważyć, że niewielka rezydencja powoli zapada się w ziemię. Doryckie kolumny, ustawione przed drzwiami, były zniszczone przez czas tak, że farba zaczęła z nich złazić. Dym wydobywający się z komina i rozpływający się w chmurach, oznajmiał wszem, że jednak ktoś zamieszkuje to miejsce, które przypominało wyglądem mieszkanie szlachty w dawnej Ameryce. Dom miał już bowiem wiele lat i groziło mu rychłe zawalenie, jednak Cassie kochała swoje mieszkanie, które otrzymała po swojej rodzinie w spadku. Wychowała się w nim i ona, i moja matka. Ja także spędziłam większą część swojego życia na tej posiadłości. Kochałam te pole za domem, którego zapach przywodził mi na myśl wspomnienia z dzieciństwa. Znów poczułam się jak mała, sześcioletnia dziewczynka, biegnąca za babcią, aby pomóc w jej uprawie lawendy. Wiatr wiał chłodno, opatulając moją skórę uczuciem zimna; zadrżałam, a na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka. Spojrzałam na karłowate drzewa po obu stronach domu. Na jednym z nich stał domek, który już bardziej przypominał stertę zbitych desek niż miejsce zabaw dzieci.
              Westchnęłam głośno i podeszłam do Cassandry. Objęłam ją mocno; poczułam jak jedną rękę kładzie mi na karku i gładzi delikatnie, jak to robiła za dawnych czasów. Delikatne, okrężne ruchy.
             - Susanne - powiedziała delikatnie, wciąż przyciskając mnie do siebie, a jej głos brzmiał ciepło, niemal matczynie. - Jak się cieszę, że cię widzę.
            - Ja też, Cassie, ja też.
            Zamknęłam drzwi za sobą i skierowałam się do pokoju na górze, aby się rozpakować. Rozejrzałam się po sypialni. Te sama czerwona tapeta z białymi kwiatami. Duże, białe okna, na których wisiały czerwone zasłony oraz biały storczyk, stojący na drewnianym parapecie. Spojrzałam na regał i przyjrzałam się dokładnie wszystkim dziełom, stojącym na półce. Mogłabym przysiąc, że ostatnio ich tu nie było.
             - To twoje? - zapytałam nieśmiało.
             - Tak. Dużo czytałam, jak byłam w twoim wieku i pomyślałam, że jak przyjedziesz, chciałabyś mieć coś do roboty.
             - Jesteś najlepsza - wyszeptałam i odstawiwszy walizkę, usiadłam na aksamitnej, czerwonej pościeli i wygładziłam ją ręką. - Jest już późno, czemu nie śpisz? - zapytałam po chwili milczenia.
             - Byłam na spacerze - przyznała i uśmiechnęła się, wciąż stojąc w drzwiach. - Chcesz się wykąpać po podróży? Rozpaliłam w piecu, więc woda powinna być ciepła.
             - Dziękuję. Dobranoc - powiedziałam, po czym ona odpowiedziała to samo swym delikatnym głosem. Cassie wyszła, zostawiając uchylone drzwi. Słyszałam przez chwilę jej ciche kroki, zanim umilkły. Nagle do mojego pokoju wkroczyła dumna kotka. Uśmiechnęłam się i poderwałam się, aby wziąć szarą kocicę na ręce. Głaskałam ją przez dobre 15 min, a ona wdzięcznie pomiaukiwała.
            - Oj, Niki, jak ja za tobą tęskniłam - ale teraz muszę iść się wykąpać, więc mi wybacz, kochanie. - Odstawiłam kotkę na ziemię i rozpakowałam walizkę, którą potem schowałam do szafy. Wzięłam czysty ręcznik oraz piżamę i poszłam do łazienki. Nalałam do wanny wody i płynu do kąpieli, po czym zanurzyłam się po uszy i przywołałam wspomnienie Lucasa.


            - Jesteś urocza - powiedział, a ja się zaśmiałam donośnie. W jego oczach tańczyły ogniki.
            - Co? Nie - zdziwiłam się, wciąż śmiejąc się w najlepsze.
            - To seksowne. - Wciąż nie mogłam go rozgryźć. Był zadziwiający.
            - Co? Przestań! - krzyknęłam.
            - Ale to prawda - stwierdził, uśmiechając się kokieteryjnie.
            - Wcale nie. Nie jestem ładna ani seksowna - zaprotestowałam, odgarniając włosy z twarzy. Wciąż nie mogłam się nadziwić, jak on może ze mną tak protekcjonalnie flirtować.
           - Jesteś. Spokojna i zrównoważona. Zupełnie inna niż wszystkie dziewczyny. Nie jesteś wariatką. - Znów zaniosłam się śmiechem. - No co? Nie wariujesz, ale czytasz, to seksowne.
           - Przestań! - Rzuciłam w niego poduszką, którą sprawnie złapał w ręce. - Jesteś okropny. - Naburmuszyłam się.
          - Mówię tylko prawdę. - Mrugnął do mnie. Czułam jak na moje policzki wypływa rumieniec. - Spędziłem z tobą 10 h w pociągu i wciąż mnie intrygujesz. Zdecydowanie jesteś inna. - Zamilkł, a ja uznałam, że się nie odezwę. Wiedziałam, że nie wygram tej bitwy. Założyłam kosmyk blond włosów za ucho, spojrzałam na niego z pod rzęs i powiedziałam, zagryzając wargę:
         - Moja poduszka.
         - Co?
         - Oddaj mi poduszkę. - Uśmiechnęłam się delikatnie. - Proszę?
         - Hmmm. Nie - powiedział stanowczym głosem.
         - Tak się ze mną bawisz? Okej! - Wstałam i gwałtownie rzuciłam się na niego z pięściami. Jęknął. - Czyżby zabolało? - zapytałam, okładając go pięściami i wyrywając mu z rąk poduszkę.
         - Jednak się myliłem, co do ciebie. Nie jesteś spokojna. Jesteś dzika. - Uśmiechnęłam się, wiedząc, że wygrałam, choć tym razem. - I to mi się podoba - dodał. Po raz drugi zarumieniłam się. Liczyłam na to, że dzięki słabemu oświetleniu i moim włosom, Lucas tego nie zauważył.


           Wynurzyłam się z wody, powoli otwierając oczy. Obraz Lucasa rozmył się pod wpływem szczypiących oczu. Może to nie był najlepszy pomysł, aby się pławić w wodzie z płynem. Uśmiechnęłam się do siebie, przywołując się do porządku. Wyszłam z wanny i otarłam ręcznikiem. Ubrałam piżamę i wróciłam do sypialni. Niki leżała wygodnie na moim łóżku i patrzyła na mnie przekrzywiając łebek.
           Wzięłam do ręki komórkę. 20 nieodebranych połączeń, a w tym 15 od rodziców, 5 od Gabriela. Postanowiłam do niego oddzwonić.
          - Halo? - odezwał się, a w jego głosie słychać było zdenerwowanie. - Susanne?
          - Tak. Hm, co tam? - spytałam niewinnie.
          - Coś ty zrobiła? Twoi rodzice się martwią... To nierozsądne. Miałaś iść do domu.
          - Musiałam. To mnie przytłaczało, Gabe...
          - Ale musiałaś uciekać 15 h drogi z Greenwich Village?
          - A miałam inne wyjście? Tu mieszka moja babcia. Poza tym mam dość Greenwich. Doskonale to wiesz, że nienawidzę tego miasta i wszystkiego co z nim związane.
         - Włącznie ze mną? - zapytał ostro. Zbyt ostro.
         - Nie. Nie wygłupiaj się.
         - To dlaczego ode mnie uciekasz? - Milczałam. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. - S? - W końcu rozłączył się dokładnie w chwili, gdy już miałam mu odpowiedzieć. Stałam przez chwilę i zgasiłam światło. Kotka zeskoczyła z łóżka, a ja położyłam się do łóżka i opatuliłam kołdrą, jak gąsienica kokonem.


            Obudził mnie śpiewny głos babci:
           - Kochanie, już dziesiąta, jesteś głodna? - zapytała, siadając przy mnie, na łóżku.
           - Mhm. Dziękuję, Cassandro - powiedziałam, przecierając ze zmęczenia oczy. Nie wiedziałam, dlaczego tak bardzo chciało mi się spać, choć teraz zdawało się to jasne. Nie mogłam wczoraj zasnąć rzez dobre 3 godziny. Wciąż myślałam o Gabrielu. Nie chciałam, żeby myślał, że od niego uciekłam. Kochałam go, przynajmniej tak mi się wydawało, o ile w ogóle byłam zdolna do miłości. Całą noc dręczyły mnie wyrzuty sumienia. Rodzice mnie nie obchodzili. Nie istnieli dla mnie. Nie po tym, jak mnie oszukali. Naprawdę nie, ale Gabriel... Powinnam mu była powiedzieć... Kiedyś bym powiedziała, ale teraz? Nie wiedziałam kim jestem, a myślałam, że ta podróż mi pomoże to zrozumieć. Uznałam, że jakbym komuś powiedziała o mojej wycieczce, zostałabym powstrzymana. Ale chciałam też zobaczyć babcię... Tęskniłam za nią. Bardzo.
           Usiadłam, a w moich oczach stanęły łzy. Było mi przykro. Czułam się przygnieciona i osaczona.
           - Co się stało, słońce? - zapytała babcia. - Mi możesz powiedzieć wszystko.
           - Wiem - wychlipałam. - Po prostu miałam kiepski miesiąc, rok... Moje życie... już nie jest moim życiem. - Urwałam. - Wierzysz w anioły? - zapytałam po chwili.
           - Oczywiście, czemu pytasz? - Wzruszyłam ramionami. Tak bardzo chciałam jej powiedzieć.
           - Jestem podrzutkiem - jęknęłam. - Wiedziałaś o tym? - zapytałam. Skinęła głową.
           - Przykro mi, Susanne. Twoi rodzice zabronili mi cokolwiek ci mówić. Naprawdę mi przykro.
           Rozumiałam ją. Nie mówiła mi, bo nie chciała, aby znienawidziła rodziców, choć w gruncie rzeczy to właśnie się stało. Dopiero zdałam sobie sprawę, że wczoraj nie płakałam. Dopiero dziś poczułam ten ból rozdzierający mnie od wewnątrz. Nienawidzili mnie, bo nie byłam ich dzieckiem.
          - Oni - nie potrafiłam mówić, gdyż łzy coraz szybciej spływały mi po policzkach, a gardło odmawiało posłuszeństwa - oni mnie nienawidzą.
           - Susanne, to nie jest prawda. - Nie? To dlaczego wciąż byłam przez nich poniżana i upokarzana? - Oni stracili swoje dziecko, zanim pojawiłaś się ty i po prostu już nie potrafili - przerwałam jej:
           - Nie potrafili czego? Kochać? Proszę cię, Cassandro... To śmieszne. Nie tłumaczy nic. Zupełnie nic. Nie można tak po prostu stracić możliwość do uczuć, nie można. W tym wypadku została im chyba tylko nienawiść skierowana do mnie, bo nie byłam i nie jestem tym dzieckiem. Stałam się naczyniem, które się tłucze, a potem skleja - starałam się mówić pewnie, choć i tak, co chwilę brałam głęboki oddech. Zauważyłam, że nie wiedziała, co odpowiedzieć. Totalnie ją zamurowało, totalnie. - Nie pamiętasz tej małej dziewczynki całej w siniakach? Bo ja pamiętam. Doskonale pamiętam, jak to bolało. - Nie byłam w stanie mówić więcej, bo nie chciałam tego pamiętać. Nie chciałam mieć przed oczyma widoku matki, która podnosi na mnie rękę, gdy ojca nie było w domu. - Niestety pamiętam każdą minutę upokorzenia.
           - Susanne. Twoi rodzice nie są idealni i nigdy nie będą. Nie możesz ich zmienić, możesz zmienić tylko siebie.
          - Wiem. - Przytuliłam ją mocno. - Wiem, babciu. Kocham cię - szepnęłam jej do ucha.
          - Przynieść ci śniadanie czy sama zejdziesz? - spytała po chwili ciszy.
          Zaraz przyjdę. Tylko muszę jeszcze gdzieś zadzwonić.
          Dużo myślałam nad swoim zachowaniem w stosunku do Danielle. Żałowałam tego i chciałam to naprawić, ale nie bardzo wiedziałam jak. Wiedziałam jednak jedno, muszę z nią porozmawiać jak najszybciej i nie mogę zwlekać dłużej. Bałam się tego, co mi powie i jak zareaguje. Zdawałam sobie sprawę, że może nie chcieć mieć ze mną do czynienia. Trzeba przyznać, byłam suką. Izolowałam się, aby nie cierpieć. Jakie to egoistyczne z mojej strony.
         Zadzwoniłam do Danielle, ale odebrała dopiero za 3 razem. Jej głos był oschły i łamiący się. Zdefiniowałam, że była zdziwiona tym telefonem, a ja nie wiedziałam, co mówić. Wyszło na to, że przeprosiłam ją chyba ze cztery razy i się rozłączyłam. Poczułam się idiotycznie. Byłam zawstydzona. Dlaczego zachowuję się tak dziecinnie? Jak pięciolatka, która nie może się zdecydować na zabawkę w sklepie. Jak pięciolatka.


            - I mówisz mi, że wyjeżdżasz do babci? - skinęłam głową. Na początku nie byłam przekonana, co do jego obecności w jednym przedziale ze mną, ale powoli zaczęłam być zadowolona z propozycji, która mu złożyłam. Jego usta wygięły się w krzywym uśmiechu.
           - A ty dokąd jedziesz?
           - Do domu.
           - Oo. W przeciwnym kierunku niż ja. - Uniosłam kąciki ust. - Co robiłeś w Greenwich? - zapytałam.
           - Odwiedzałem starego przyjaciela - odparł, a ja wyjęłam telefon z torby. 5 nieodebranych połączeń. Skasowałam je i schowałam komórkę z powrotem.
          - Jak się nazywa? Może go znam.
          - Z pewnością. Greenwich to nieduża miejscowość. Gabriel. Ten przyjaciel to Gabriel McLewis. - Zadrżałam na myśl o nim. Na sam dźwięk jego imienia myślałam o tym, co między nami zaszło. O tych kilku chwilach, tak ulotnych, ale pięknych.
         - To mój - odchrząknęłam - chłopak. To mój chłopak - poprawiłam się, wciąż nieprzyzwyczajona do nowej wizji "nas".
        - Doprawdy? Widzisz jakie mam szczęście. Poznaję piękną dziewczynę mojego przyjaciela na peronie. Jaki szczęśliwy zbieg okoliczności.
         Rzeczywiście, pomyślałam. Teraz stało się jasne, gdzie zaginął ostatnio Gabriel i co przede mną ukrywał, ale dlaczego mi po prostu nie powiedział?
         - W jakim celu przyjechałeś do Gabriela? - spytałam, związując włosy w kucyk.
         - Nie mówił ci?
         - Szczerze, to nawet nie wiedziałam, że jakiś jego przyjaciel był w mieście - przyznałam.
         - Dziwne. Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi - powiedział z naciskiem na ostatnie słowo.
         - A więc dlaczego przyjechałeś do Grenwich?
         - Bez żadnego konkretnego powodu. Przyjaciół powinno się odwiedzać.
Właśnie Lucas uświadomił mi jaką beznadziejną byłam przyjaciółką. Dzięki, pomyślałam. Zdawałam sobie sprawę, że mogę ranić Danielle, ale... Nie ma żadnego "ale". Ja się po prostu nie nadaję na przyjaciółkę.


         - O czym myślisz? - zapytała babcia zatroskana. Siedziała naprzeciwko mnie, uśmiechając się szeroko.
         - O niczym. Właśnie zdałam sobie sprawę, że jestem beznadziejną przyjaciółką. - Cassandra spojrzała na mnie poważnie.
         - A to czemu, kochanie? - Wzruszyłam ramionami. - Nie jesteś. Jesteś skryta i boisz się rozmawiać o swoich uczuciach, ale to nie oznacza, że jesteś złą przyjaciółką. Posłuchaj... Dam ci jedną radę: słuchaj przyjaciół, doradzaj im i pomagaj, a wkrótce sama będziesz w stanie się zwierzyć. Jak był z Gabrielem? - Wiedziałam, że miała rację. Ona zawsze ją miała. Tylko ja byłam taka beznadziejna. Nie umiałam rozmawiać o uczuciach. Nie umiałam. Przede wszystkim dlatego, że się bałam. - Jedz, skarbie. - Wzięłam jajecznicę do buzi i westchnęłam głęboko. Dawno nie jadłam babcinej jajecznicy. Tęskniłam za tymi pysznymi posiłkami i chwilami razem spędzonymi. To mi dawało spokój i siłę na życie.
         - Dziękuję. To jest pyszne. - Kątem oka, zauważyłam, jak uśmiecha się z zadowolenia. - Zdecydowanie muszę tu częściej przyjeżdżać.
          Kiedy zjadłam śniadanie, udałam się z powrotem do sypialni i odczytałam smsa od Gabriela.


"Przepraszam, że tak wczoraj na ciebie naskoczyłem."



          Nie byłam pewna, co odpisać, więc po prostu odłożyłam telefon. Nie byłam na niego zła. Miał rację. Zachowałam się nierozsądnie, ale z drugiej strony, co miałam zrobić?
         Byłam wściekła na rodziców, okazało się że nie jestem człowiekiem i wciąż czułam się rozdarta po tym, co wydarzyło się z Gabe'em, a nie chciałam, żeby potoczyło się to za szybko, chociaż śpiąc z nim, zainsynuowałam właśnie szybkie tempo. Mądra Susanne. Przecież nie jestem dziwką. Poza tym Gabriela znałam tak dobrze, że nic by mnie nie mogło zaskoczyć. Kochałam go. Tak. Teraz już byłam pewna. Przecież gdybym go nie kochała, do niczego by nie doszło, prawda?
         Wzięłam z torby "Szukając Alaski" i zaczęłam czytać. Książka była zaplanowana na podróż i rzeczywiście zostało mi tylko kilka stron, ale przez Lucasa nie miałam zbytnio jak czytać. Ten gość jest genialny! Na początku było mi przykro, że Gabe mi o nim nie powiedział, ale potem zdałam sobie sprawę, że musiał mieć do tego powody, które wcale nie były jasne i łatwe do rozgryzienia. Kiedy przeczytałam ostatnią stronę, zamknęłam książkę i poszłam do ogrodu, gdzie już czekała babcia. Nie mogłam się nadziwić jakim wspaniałym pisarzem jest, ale zarazem jak może robić coś takiego czytelnikom? Nie raz miałam ochotę rzucić tą książką i zostawić. Między innymi dlatego śmiał się ze mnie Luke, gdy zaczęłam niemal krzyczeć: "NIE-NIE-NIE-NIE-NIE-NIE-NIE-NIE-NIE-NIE-NIE-NIE-NIE-NIE-NIE-NIE-NIE-NIE-NIE-NIE-NIE" w połowie książki.
           - Pięknie tu - powiedziałam. Wczoraj nie było tego widać tak dokładnie. Ogród przepełniony wszystkimi barwami tęczy w różnych odcieniach. Widok był niesamowity. - Nie pamiętam, żebyś miała tu aż tyle rodzajów roślin. - Wcześniej byłą tu sama lawenda z tego, co pamiętałam.
          - Bo nie miałam - przyznała, uśmiechając się. - Ale wiesz, jak ja kocham kwiaty i przyrodę. Dlatego tu mieszkam. Na odludziu.
          - Może i na odludziu, ale musisz przyznać, że to najcudowniejsze miejsce na ziemi.
          - To prawda. Masz ochotę na spacer? - Skinęłam głową.
          Szłyśmy polną drogą przez łąki i w słuchiwałyśmy się w świergot ptaków, który niósł się po całej okolicy. Był maj, a ptaki były w samym środku okresu lęgowego. Zapach trawy unosił się w powietrzu, a lekki wiosenny wiatr pieścił moją skórę. Widziałam przed oczyma obraz małej dziewczynki z blond loczkami, która biegała wśród traw i śpiewała, unosząc do góry ręce i obracając się wokół własnej osi. Wirowała w tańcu w raz z ptakami, które latały w powietrzu i przyśpiewywały jej na melodię. Na twarzy miała wymalowany uśmiech, a jej duże, błękitne jak źródlana woda oczy - tętniły życiem - które podkreślała jedwabista, błękitna sukienka unoszona do góry przez wiatr. Słyszałam w głowie słowa babci "Kochanie, ślicznie śpiewasz!", a dziewczynka nuciła cieniutkim sopranem dalej, a jej głos niósł się wśród polnych kwiatów i traw.
          Weszłyśmy do gęstego, mieszanego lasu z przewagą sosen i świerków. Kiedy wchodziłyśmy coraz głębiej, dochodziło do nas coraz mniej światła i w końcu tylko nieliczne promyki słońca przechodziły przez korony drzew. Pamiętałam ten las doskonale. To właśnie tu przychodziłam z Cassandrą na jeżyny. Zawsze zamiast chować je do koszyka, zjadałam je, ale babcia nie krzyczała, tylko uśmiechała się przyjaźnie.
          Poczułam jak w kieszeni wibruje mi telefon i powróciłam na ziemię. Znów zdałam sobie sprawę, jaką beznadziejną osobą jestem. Uciekam z miasta, aby nie myśleć o tym wszystkim, bo dbam tylko o siebie, bo nikt mnie nie obchodzi, bo chcę zaznać szczęście. Jestem okropną osobą, przyjaciółką, dziewczyną. Jestem okropnym człowiekiem.
           - O czym chciałaś ze mną porozmawiać? - zapytała, patrząc na mnie.
           - Co? - wyrwała mnie z zamyślenia. - Ach... To długa historia. Wszystko zaczęło się od tego, jak...
           Opowiedziałam jej wszystko począwszy od Chrisa, przez sytuację z przyjaciółkami i dziwne zachowanie ojca po wiadomość, że jestem adoptowana. Przez chwilę zastanawiałam się, czy powiedzieć jej o tym, co powiedział mi Gabriel, ale nie potrafiłam się przemóc. Spróbowałam spokojnie:
          - Wierzysz w anioły, prawda? - Skinęłam głową. - A w to, że mogą mieć dzieci? - Ponownie skinęła. - Ja nie wiem, jak to powiedzieć, bo to jest takie szalone, ale...
          - Wiem, Susanne, wiem. - Wie? Ale o czym? Niemożliwe. - Wiem, że nie jesteś człowiekiem.           - Zastygłam w grymasie zdziwienia, nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Stanęłam gwałtownie i odwróciłam się do niej. - Zawsze byłaś wyjątkowa.
          - Ale...ale... ale skąd wiesz? - Przełknęłam głośno ślinę i zacisnęłam powieki.
          - Wiedziałam to od zawsze, kochanie. - Przytuliła mnie do siebie, a ja wtuliłam się w jej miękki, purpurowy sweter. - Teraz to wszystko nie jest ważne. Daj sobie spokój z Chrisem. Wiem, że jest ci trudno po tym wszystkim, co przeszłaś, ale teraz najważniejsze są przygotowania.
         - Przygotowania? - spytałam zdziwiona. - Przygotowania do czego?
         - Do twojej misji, kochanie.

__________________
Jak mi się nie podoba ten rozdział, mimo że jest najdłuższy ze wszystkich. Yh. :/ Ale jest. Liczę na wasze komentarze i motywację, oczywiście! :*
No i dodaję dzień wcześniej. :3 hyh.
Szczęśliwego Nowego Roku, miśki :)

9 komentarzy:

  1. Szczęśliwego Nowego Roku!!!!
    Rozdział wcale nie jest zły :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Powiem ci SZEPTEM, że rozdział zajefajny xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajny rozdział, nie zaprzeczę, ale mam jedną, wielką prośbę: błagam, nie zrób z głównej bohaterki drugiej Zoey z ,,Domu Nocy''! Jak zobaczyłam ,,poletko lawendowe'' albo jej ,,sen'' czy ,,halucynację'' jakkolwiek można by to nazwać to zaczęłam się bać czy to nie bohaterka pokroju Zoey. Oby nie, bo wykonanie moim zdaniem bardzo dobre, choć trzeba przyznać że bardzo rozwinęłaś te kilka wątków. Ja bym się pewnie pogubiła, choć byłam tego bliska po tych kilku zmianach. Wiadomo: jak jesteś kupiony na jednym wydarzeniu, na inne ciężko się przystawić. Ale może gadam zbyteczne rzeczy.
    Szczęśliwego Nowego Roku także dla ciebie i dużo weny. zapraszam na reaktywowany blog: kroniki-dzieci-ciemnosci.blogspot.com Jeżeli przeszkadza ci SPAM to usuń, nie obrażę się :) Pozdrawiam serdecznie! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. skupiony* literówka xd

      Usuń
    2. O nie! Zoey! Nigdy. Nienawidziłam tej bohaterki. Przeczytałam tylko 3 części. Więcej nie dałam rady (i to jakieś 3 lata temu). To było taki... egh! Dziękuję za komentarz. :) Postaram się wpaść do ciebie :)
      PS. Co sen i halucynacje mają do Zoey? Nie doszłam do tego momentu. xD Jedynie to pole lawendowe zapożyczyłam. xD

      Usuń
    3. Sen i halucynacje nic xd Chodziło mi o to, że tak szybko zmieniałaś miejsce, że prawie się zgubiłam. Pewnie dlatego, bo przyzwyczaiłam się że coś się dzieje w danym czasie i zwykle dzieje się powoli i spokojnie. Siła przyzwyczajenia.
      Uff, to dobrze. Ja też nienawidzę tej bohaterki (1 miejsce na mojej czarnej liście przed Eleną Gilbert, wybaczcie xd). Ja dałam radę do ,,Spalonej'', ale następnej częsci nie dałam rady i rzuciłam. xD

      Usuń
    4. To właściwie są wspomnienia, nie halucynacja. :>
      Tak, Elena też jest wkurzająca. :D
      Ale Zoey? Jeny...

      Usuń
  4. Szkoda mi Susanne, naprawdę... Gabe nie powinien być na nią aż tak zły :/
    ale i tak... TEAM GABE. xd

    Frasują mnie te wstawki ze snem i halucynacjami :P

    PS. Nowy rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Genialny rozdział! Nie mam pojęcia dlaczego ci się nie podoba... Uwielbiam Lucasa, ale TeamGabe XD czekam na następny rozdział!

    OdpowiedzUsuń